O sile wsparcia
i o jego  braku

23 sierpnia 2025
red letters neon light

Jak to jest, że od najbliższych tak rzadko słyszymy proste pytanie: „Jak się czujesz? Jakie masz objawy? Masz skutki uboczne? Dobrze jesz, ruszasz się, dbasz o siebie? Czy mogę Ci w czymś pomóc?”

 

Odkąd zachorowałam, spotkałam mnóstwo ludzi na różnych warsztatach. Zawsze pojawia się tam temat choroby, relacji, wsparcia – tego bliższego i tego dalszego.
I wiecie co?

Na kilkadziesiąt osób tylko jedna powiedziała, że kiedy pojawił się zły wynik, to cała rodzina – dzieci, mąż, rodzeństwo, rodzice, kuzynostwo – stanęła na głowie, żeby pomóc. Szukali najlepszych suplementów, wyciskali soki z buraków i marchewek, dowozili do szpitala, rozmawiali z lekarzami, sprawdzali metody leczenia komplementarnego. Robili wszystko, by ta osoba mogła przejść przez terapię jak najlepiej.

Dawano jej parę miesięcy życia. Terapia miała ograniczenie – maksymalnie kilkanaście dawek, bo organizm zwykle nie wytrzymuje. Ona dziś (14 rok) ma za sobą dwusetną dawkę i wyniki, które pozwalają jej normalnie funkcjonować. Dlaczego? Bo była to wspólna walka. Nawet jeśli miała dość soków i terapeutów, rodzina nie odpuszczała. Dzięki temu jej ciało było na tyle silne, że mogło przyjąć kolejne etapy leczenia.
 

A większość? Zaangażowanie bliskich bywa minimalne, a czasem nie ma go wcale – rozwody, separacja, złe relacje, brak czasu, brak sił. Często nawet ci, którzy kochają, nie pytają, jak się czujesz. Może są zapracowani, może uciekają przed myślą o chorobie, może boją się własnych emocji. Dotyczy to szczególnie dzieci – one też czasem chowają głowę w piasek. To smutne, bo bez wsparcia bliskich bardzo trudno jest żyć dobrze i długo.

 

Choroba zmienia perspektywę. Nagle relacje stają się punktem programu – zaczynasz analizować, kto jest obok. Mam znajomych, którzy dzwonią i naprawdę pytają, jak się czuję. Są tacy, którzy widząc mnie, od razu zauważają, czy jest lepszy czy gorszy dzień. Ale są też rozmowy, w których po moim „dziękuję, dobrze” temat szybko się kończy, a cała reszta dotyczy życia drugiej osoby. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, teraz widzę, że brakuje mi równowagi. Chciałabym, żeby zainteresowanie było po obu stronach.

 

Jeden przykład utkwił mi szczególnie. Zadzwonił do mnie znajomy. „Beata, co u Ciebie?” – pyta. Odruchowo odpowiadam: „W porządku, a co u Ciebie?”. A on na to: „Nie, nie – ja dzwonię, żeby pogadać o Tobie. Jak się czujesz, co u Ciebie słychać. O mnie porozmawiamy później.” Przyznam, że mnie zatkało. To był pierwszy raz od wielu miesięcy, gdy ktoś zadzwonił naprawdę dla mnie. On sam przeszedł trudny okres – może dlatego tak dobrze rozumie, co znaczy wsparcie.

 

Mam też znajomych, do których dzwonię sama – po 8–9 miesiącach ciszy. Pytam, co u nich. I zastanawiam się – czy to są ludzie, z którymi warto się umawiać na kolację, skoro życie jest krótkie, a jest tylu innych, z którymi chcę spędzać czas? Lubię ich, ale czasu jest tak mało.

 

Zrozumiałam jedno – kto sam nie przeszedł choroby w rodzinie, ten często się waha. Też tak miałam. Myślałam: „a może ona jest na chemii, może śpi, może nie chce rozmawiać”. W głowie milion „może”. A prawda jest prosta – każdy telefon, każde dobre słowo ma ogromne znaczenie.

 

Blog - główna strona

Kolejny wpis

CHCESZ  SIĘ ZE MNĄ SKONTAKTOWAĆ?

NAPISZ DO MNIE : beata.roszykiewicz@gmail.com